Nic dodać nic ująć. Nie chcę przedłużać, więc zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że mnie nie znienawidzicie po tym rozdziale.
~*~
Rory delikatnie zapukała do drzwi. Była zdenerwowana i nie wiedziała czy powinna tu przychodzić. Serce biło jej jak oszalałe, ale teraz nie mogła stchórzyć. Przez trzy tygodnie nie odzywała się do Logana. Miała nadzieję, że go do siebie nie zaraziła. Ostatnio, gdy widziała się z Krukonem, zemdlała. Dzisiaj przekupiła pewnego pierwszoklasistę by ją wpuścił do pokoju wspólnego Revenclavu.
Drzwi otworzyły
się gwałtownie i na zewnątrz wyszedł wysoki brunet. Przyjrzał się dokładnie
Gryfonce. nic
- Kim jesteś?-
zapytał drapiąc się po głowie.
- Jest Logan?
- Nie mam w
zwyczaju wpuszczać nieznajomych do dormitorium. Chociaż, czekaj...- brunet oparł
się o framugę - kojarzę cię. Tylko nie wiem skąd.
- Rory
Bellefleur, prefekt Gryffindoru, jestem ścigającą.
- Już wiem, skąd
cię znam! To ty zemdlałaś w bibliotece - policzki Gryfonki zrobiły się całe
czerwone - A gdzie moje maniery. Jestem Theo Spencer. Skoro już cię znam, to
zapraszam do środka.
Rory rozejrzała
się po dormitorium. W porównaniu z pokojem Huncwotów, tu było sterylnie.
Wszystko było ułożone, nigdzie nie walały się brudne gacie i nie było widać
żadnych niebezpiecznych substancji. Miła odmiana.
Na ścianie,
naprzeciwko drzwi, wisiał proporczyk Ravenclavu. Blondynka uśmiechnęła się pod
nosem.
- Grasz w
Quidditcha?- zapytała Theo.
- Jasne, jestem
najlepszym Szukającym w szkole.
- W dodatku
skromnym - dziewczyna przewróciła oczami.
- Wiesz, w
sumie, ty też nie najgorzej grasz.
Rory odwróciła
się zaskoczona w stronę Krukona. Nie najgorzej?
- Zobaczymy co
powiesz, gdy zmiażdżymy was, tak samo jak zrobiliśmy to ze Ślizgonami.
- Zobaczymy, czy
dacie radę.
Drzwi
dormitorium otworzyły się gwałtownie i do środka weszło trzech, roześmianych
chłopaków.
- Theo, stary,
żałuj, że z nami nie poszedłeś, w Trzech Miotłach, było tyle lasek, że każdy z
nas się umówił - krzyknął rudy chłopak, nie zwracając uwagi na Rory.
Gryfonka
spuściła wzrok i zaczęła się lekko kołysać na piętach. Poczuła się, jakby ktoś
ją kopnął w brzuch. Znalazł lepszą.
- Cole, wy
musicie szukać dziewczyn, a moja randka przyszła do mnie- Theo objął ramieniem
zaskoczoną Rory.
- Bellefleur się
z tobą umówiła?- zapytał wściekły Logan, który zacisnął dłonie w pięści i oparł
się o ścianę.
- Tak -
odpowiedziała Gryfonka dumnie podnosząc głowę. - Theo odprowadzisz mnie? -
uśmiechnęła się słodko do bruneta.
- Jeszcze
pytasz? Panowie wybaczą - popatrzył na zszokowanych przyjaciół i poszedł za
Rory.
Chłopak czuł na
sobie nienawistny wzrok Reeda. Chciał się umówić z Bellefleur od początku roku.
Theo nie chodziło o to, by iść na randkę z Gryfonką, chciał ją tylko
wyprowadzić z dormitorium. Biedna, musiała przyjść w momencie, gdy Logan
wyszedł na "łowy". Prawda o Reedzie była taka - bawił się
dziewczynami, a Rory stanowiła dla niego wyzwanie, chciał ją tylko zaliczyć.
Gdy Theo
przechodził przez pokój wspólny z Gryfonką, wszyscy im się przyglądali. Może
dlatego, że trzymał rękę na jej plecach albo był brudny na twarzy. Chłopak
trochę się spiął, gdy spostrzegł w tłumie blond czuprynę Mike’a Bellefleura. Junior
słabo uśmiechnął się do siostry, jeszcze do końca nie wybaczył jej wystąpienia
na uczcie. Gryfonka zatrzymała się na chwilę, ale Theo lekko popchnął ją do
przodu.
- Chodź, oni cię
zjedzą- powiedział jej na ucho – są głodni wiedzy, jestem pewny, że chcą poznać
wszystkie detale twojego pobytu tutaj.
Gryfonka szybko
odwróciła się w stronę Spencera. Uśmiechnęła się figlarnie i na oczach całego
Revenclavu go pocałowała. Theo przyciągnął mocniej do siebie Bellefleur i wplótł jej palce we włosy. Każdy chłopak
fantazjował o niedostępnej Gryfonce. Kiedy Krukon się opamiętał odsunął się od
Rory i chwycił ją za rękę. Nie patrząc na nikogo, wyszedł z Pokoju Wspólnego.
Zatrzymał się dopiero gdy doszli do najbliższej sali lekcyjnej.
- Na Gacie
Merlina, czy ty myślisz kobieto? – zapytał, gdy oparł się o najbliższą ławkę. –
Czy ty życzysz mi śmierci?
- Un, gram w
twoją grę - Rory usiadła naprzeciwko chłopaka i uśmiechnęła się ciepło-
szczerze podoba mi się to. Deux kto niby ma cię zabić?
- No nie wiem-
Theo przewrócił oczami, co zirytowało Gryfonke – Syriusz Black, James Potter,
Logan. Mam wymieniać każdego chłopaka w Hogwarcie po kolei, czy załapałaś?-
pochylił się w stronę dziewczyny tak, że dzieliło ich zaledwie parę centymetrów
– Powiedz mi, co ja mam teraz zrobić.
Rory popatrzyła na
niego sugestywnie. Powiedziała Loganowi, że idzie z nim na randkę i pocałowała
go na oczach wszystkich Krukonów. Czego on nie wie?
- Ha, nie
wierzę. Czy ty chcesz, żebym cię zaprosił na randkę? Rory Bellefleur miałaby
się umawiać ze mną?
- Sama nie wiem.
Mogłoby być fajnie.
- Na Gacie
Merlina, wykończysz mnie kobieto. Auroro Bellefleur, czy poszłabyś ze mną na
randkę? - Theo po raz kolejny wywrócił
oczami, za co dziewczyna trzepnęła go w ramię- Cna niewiasto, jeśli raczysz się
przyjąć me zaproszenie, to będę cię oczekiwał przy wrotach tego wiekowego
zamku, gdy zegar wybije godzinę dziewiętnastą.
Theo skłonił się
przed Gryfonką i wyszedł z sali. Jednak po chwili wrócił i nim dziewczyna
zdążyła coś powiedzieć pochylił się i musnął jej usta.
- Wiesz, tak na
wszelki wypadek, gdybyś mi nie pozwoliła zrobić tego jutro. A teraz, niestety,
muszę cię opuścić. Idę zaplanować jutrzejszy wieczór.
~*~
Wychodząc z sali
Rory myślała o tym co się wydarzyło tego popołudnia. Nigdy by nie pomyślała o
tym, że byłaby wstanie pocałować obcego chłopaka na oczach całego Domu. Raczej
chowała swoje uczucia przed innymi, ale Theo miał coś w sobie, co ją
zaintrygowało. Teraz jedyne o czym myślała to lekko roztrzepane brązowe włosy i
szczery, trochę dziecinny uśmiech. Krukon był zabawny, troszeczkę egoistyczny,
ale też bardzo troskliwy. Sama się zdziwiła tym, że zgodziła się pójść na
randkę z Spencerem. Do tej pory podobał jej się Logan, ale on znalazł lepszą
okazję. No cóż, trzeba zobaczyć co z tego wyjdzie.
Uśmiechnięta i
zamyślona nie zauważyła, że zeszła do lochów. Musi się stąd wydostać zanim…
- Proszę,
proszę, kogo my tu mamy.- Rory usłyszała za plecami szyderczy głos Averego –
Gryfon na terytorium Slytherinu, w dodatku sam. Panowie, coś czuję, że dzisiaj
się zabawimy.
Bellefleur
odwróciła się powoli do Ślizgonów. Wsadziła rękę do kieszeni i zacisnęła rękę
na różdżce. Przed nią stało czterech chłopaków. Avery, Nott, Snape i
Greengrass. Każdy z nich miał szyderczy uśmiech na twarzy i wygłodniały wzrok,
przez co Rory poczuła się niepewnie. Wiedziała jedno, dojdzie do konfrontacji.
Mogłaby uciec, lecz gryfońska odwaga jej na to nie pozwala.
- Aurora
Bellefleur. Ciekawe, czy naprawdę jesteś królową lodu jak wszyscy mówią- Nott
podszedł do niej, ale ona odsunęła się. – Przerażona Gryfonka. To coś
nowego. Myślałem, że cechą domu Lwa jest odwaga.
- Ja się ciebie
nie boję Nott, po prostu nie chcę się czymś zarazić – Rory popatrzyła mu
wyzywająco w oczy, ale zaraz przeniosła wzrok na Greengrassa.- Spróbuj chodź raz
podejść do Lily, dotknij ją, to nie ręczę za siebie – Gryfonka wycedziła przez
zęby.
Henry, który do
tej pory stał oparty o ścianę, zaczął krążyć wokół Gryfonki.
- Wiesz, Rory, kobiety dzielą się na dwie grupy. Czyste i nieczyste. Te czysto krwiste,
są idealne, dla takich mężczyzn jak ja. Ich nie można zhańbić, ani splugawić-
Ślizgon zatrzymał się za Bellefleur i pochylił się nad nią – ale te nieczyste,
to znaczy szlamy i mieszańce – Henry położył ręce na talii Rory, a ona nie
mogła mu się wyrwać – one i tak bardziej nie ucierpią, więc z czystym sumieniem
można się nimi zabawiać - w czasie gdy Greengrass mówił, jego ręce zsuwały się
niżej – ale od każdej reguły są wyjątki.
Dziewczyna
poczuła usta Ślizgona na swojej szyi. Chciała krzyczeć i uciec stąd jak
najdalej, ale nie mogła się poruszyć. Spanikowana, pragnęła zawiesić na czymś
wzrok. Lustrowała korytarz, gdy mały ruch przykuł jej uwagę. Już wiedziała co
się z nią działo. W ręku Snape’a zauważyła różdżkę. Smark rzucił na nią
zaklęcie. Jak ona nienawidziła Ślizgonów. Avery i Nott stali obok siebie, wyczekująco wpatrując się w Greengrassa. Pewnie czekali na swoją kolej.
Obok twarzy Rory
przeleciała czerwona iskra i Henry odleciał do tyłu. Rory na chwilę skrzyżowała
spojrzenie z zielonymi oczami Łapy. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i
powiedziała nieme dziękuję.
Zaskoczony Snape
przestał kontrolować zaklęcie, co Rory wykorzystała w mgnieniu oka. Szybko
wyjęła różdżkę i rozbroiła Smarkerusa. Znikąd pojawiło się jeszcze trzech
Ślizgonów. Gryfoni byli otoczeni ze wszystkich stron. Greengrass podniósł
się z podłogi i podszedł do swoich towarzyszy. Z policzka leciała mu krew, ale
nawet tego nie zauważył. Podniósł rękę na znak, by mieszkańcy domu Węża jeszcze
nie atakowali. Zaśmiał się gorzko i wyciągnął różdżkę z kieszeni.
- Dobre
zaklęcie, Black. Oczywiście, że pojawiłeś się tam, gdzie małej, delikatnej
Aurorze mogła dziać się krzywda.
Syriusz napiął
wszystkie mięśnie. Cały dzień obserwował co robiła Bellefleur. Widział każdy
jej krok na Mapie Huncwotów. Gdy tylko zauważył, że jest otoczona przez
Ślizgonów, wybiegł z dormitorium. Pędził przez cały Hogwart, błagając by zdążył
na czas. Nie obchodziło go to, że się kłócili, chciał wiedzieć, czy wszystko z
nią w porządku.
Rory ledwo się
kontrolowała. Widziała, że Łapa też jest na skraju. Trzeba się stąd wydostać. A
to oznacza tylko jedno
-Drętwota –
krzyknęła i wycelowała w Notta.
Niebieski
strumień światła wyleciał z jej różdżki i trafił go w pierś. Ślizgoni nie
pozostali jej dłużni. Dokoła Małej i Syriusza przelatywały różnokolorowe smugi.
Każdy kto obserwowałby tę walkę z boku, uważałby ten obraz za piękny.
Promienie zderzały się ze sobą w powietrzu i spadały jako białe iskierki. Wiązki odbijały się od ścian, w ten sposób
ciągle pozostawały w ruchu. Każdy starał się uniknąć lecącego w jego stronę
zaklęcia, tarczą wyczarowaną przez siebie albo manewrując pomiędzy
strumieniami. Całość wyglądała jako
piękny, pełen pasji taniec. Ale nagle zapadła cisza. Na korytarzu zostały tylko
dwie osoby. Jedna leżała bezwładnie na ziemi, a druga trzymała jej głowę na
kolanach.
W czasie walki w
głowie Snape’a pojawił się jeden pomysł. Niedawno stworzył nowe zaklęcie,
którego nigdy nie próbował. Ślizgon uniósł różdżkę i wycelował w
znienawidzonego Syriusza Blacka. Dobitnie wymówił formułkę zaklęcia – Sectumsempra. Biały, kulisty snop
światła poleciał w stronę Gryfona, który stał tyłem do Smarkerusa. Nie miał
szans by się obronić. Łapa poczuł się jakby noże cięły skórę jego pleców. Padł
na zimną podłogę i jedyne co usłyszał to przeraźliwy krzyk Rory. Widział jak
czternaście stóp oddalało się w stronę Pokoju Wspólnego Slytherinu. Pieprzone
węże. Poczuł jak Rory układa sobie na kolanach jego głowę i delikatnie sunie
palcami po jego twarzy. Black chciał powiedzieć, by nie przestawała, ale jedyne
co wydobyło się z jego ust to chrapliwy jęk.
-Cichutko –
mówiła kojącym głosem – pomoc jest już w drodze. Wszystko będzie dobrze.
Rory nie
wiedziała, czy przekonuj Syriusza czy siebie. Gdy zobaczyła, że Łapa upada, jej serce się zatrzymało, za to mózg zaczął pracować z zawrotną prędkością.
Wyczarowała Patronusa, małą pandę, która pobiegła za Ślizgonami. Ledwo
powstrzymywała łzy. Nie wiedziała jakie zaklęcie ugodziło Syriusza ani kto je
wypowiedział. Plecy Blacka wyglądały tragicznie. Miał dużo ran, z których
sączyła się krew i ropa.
- Proszę cię
Łapciu, tylko nie zasypiaj. Proszę.
- Kurwa.
Regulus akurat
wychodził z gabinetu mistrza Eliksirów, gdy zauważył Patronusa Rory. Zdziwiony
poszedł za nim. Nie spodziewał się, że znajdzie na wpół przytomnego brata na
kolanach Gryfonki.
- Błagam cię,
Regulus. Zrób coś –głos Rory był słaby.
Ślizgon bez
słowa wyczarował nosze i położył na nich brata. Różdżka drżała mu w dłoniach.
Ktokolwiek to zrobił, zapłaci mu za to. Syriusz z trudem nabierał powietrze.
Regulus miał nadzieję, że pani Sage będzie wiedziała, co z tym zrobić. Młodszy
Black pomógł wstać Rory z posadzki. Była blada i wyczerpana. Co się tu, kurwa
stało?
Blondynka wzięła
Łapę za rękę i dała znak Ślizgonowi, że mogą już iść.
- Kto to by
Rory?- zapytał przez zęby Black.
- Nott, Avery,
Snape, Zabini, Parkinson, Crabbe i Greengrass. Syriusz chciał mi pomóc. To
wszystko moja wina.
Gdy tak szli
ramię w ramię, przez korytarze w zamku, wszyscy parzyli na nich zdziwieni.
Rzadko się widzi Ślizgona razem z Gryfonką. Zatroskany Regulus wziął wyczerpaną
Bellefleur pod ramię, by ta mogła się na nim oprzeć. W tym momencie czuł do
dziewczyny wielką empatię. Wiedział, że czuje to samo, co on. Wielki smutek,
obawę o Syriusza.
~*~
Całe Skrzydło Szpitalne było sterylne. Łóżka poustawiane w
dwóch rzędach pod oknami, każda biała poduszka dokładnie wytrzepana, a bawełniane
kołdry starannie ułożone na miękkich materacach. Starsza pani Sage jak zwykle o
piętnastej obracała kolorowe fiolki z eliksirami, tak by etykietka była z
przodu. Lubiła, gdy wszystko stało na swoim miejscu, a nowa praktykantka tego
nie szanowała. To nie do pomyślenia! Gdzie się podział szacunek do starszych
osób w tych czasach.
Starsza czarownica odwróciła się w stronę jedynego zajętego
łóżka w sali. Ten chłopak ma szczęście, że jest ktoś, kto będzie przy nim
trwał. Ta blondynka siedziała przy nim już cały dzień, nie ruszyła się nawet o
milimetr. Trzymała go za rękę. Czasem w
jej ciepłych, niebieskich oczach pojawiały się łzy.
Rory nie odczuwała zmęczenia, nie poszła na lekcje, nawet
nie chciała. James przyniósł jej wczoraj kolacje, a tego dnia śniadanie i
obiad, ale wszystkie talerze stały nietknięte na szafce obok. Była tylko
jedna myśl, która zaprzątała jej umysł. Syriusz się jeszcze nie obudził, a
dopóki tego nie zrobi, to ona stąd nie wyjdzie.
Lekko dotknęła jego policzka. Gdyby nie ona, jego nawet nie
byłoby na tym korytarzu. Jak mogła być taka głupia. Teraz gdy był nieprzytomny,
uświadomiła sobie jak bardzo go potrzebuje. Znał ją tak dobrze. Był jej
przyjacielem, a jednocześnie jakaś cząstka chciała by był kimś więcej. Jednak wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że nigdy
nie będą razem, bo Łapa jej nienawidzi. Wyjaśnił to dość dokładnie.
Często wracała do tamtego wieczoru. To co powiedział
Syriusz tamtego wieczoru, głęboko zakorzeniło się w jej pamięci. Jednego nie
mogła pojąć. Czemu pomyślał, że ledwo toleruje Lily. Kochała przyjaciółkę jak
siostrę. Poznała ją w pociągu i od razu polubiła. Wyrozumiała Ruda
dała jej szansę na to by się przed kimś otworzyć. Zawsze mogła do niej przyjść
z problemem, wiedząc, że nie będzie jej osądzać. Nie czuła pogardy w stosunku do mugoli, to
nie była jej wina, że większość jej znajomych była czystej krwi.
Gryfonka poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Ktoś usiadł obok
niej.
- Rory, musisz się położyć. Wyglądasz strasznie, a z tego
co słyszałem to masz dzisiaj randkę – Remus miał jedną lekcję przerwy i postanowił
potowarzyszyć przyjaciółce.
- Nigdzie nie idę. Ale chętnie się zdrzemnę.
Dziewczyna położyła się na sąsiednim łóżku i gdy tylko
zamknęła oczy usnęła. Remus z uśmiechem spojrzał na Bellefleur, przykrywając ją
kocem, który leżał pod jej nogami.
Blondyn poczuł na nadgarstku zaciskające się palce.
Zaskoczony spojrzał na Łapę, który skrzywił się z bólu. Jego spojrzenie, utkwione w Rory, przepełnione było smutkiem
i troską.
- Ona musi tam dzisiaj pójść – powiedział ochryple Black. – Zasługuje na to.
- Jesteś pewny? Ostatnio źle to się skończyło – Remus nie
zdążył ugryźć się w język, a jego przyjaciel cicho się roześmiał. – Dobrze widzieć cię przytomnego stary.
- Też się cieszę. Tylko gdzie jest reszta? Myślałem, że
skoro jestem w skrzydle szpitalnym, to w Hogwarcie ogłosili ogólnodomową żałobę.
Syriusz rozejrzał się dookoła. Na stoliku obok łóżka, oprócz
czterech talerzy leżało mnóstwo kartek, wypchanych zwierząt i słodyczy. Jednak
ktoś o nim pamiętał. Już nie mógł się doczekać momentu, w którym pani Sage go
stąd wypuści. Ziołowe maści i eliksiry pielęgniarki działały cuda. Plecy jeszcze trochę go bolały, ale przynajmniej nie czuł się jakby
ktoś obdzierał go ze skóry. W dalszym ciągu przed oczami miał scenę pojedynku,
która przeplatała się z obrazami z jego snu.
Tajemnicze postacie w czarnych szatach z ozdobnymi maskami
na twarzy stały w równym rzędzie na jakimś wzgórzu. W dłoniach trzymali
różdżki, jakby byli gotowi na walkę. Potem sen się zmienił. Razem z Dorcas
biegł przez labirynt. Dziewczyna co jakiś czas odwracała się do tyłu i
przeklinała. Usłyszał jeszcze przeraźliwy krzyk. Scena rozmazała się. Tym
razem stał za wysokim mężczyzną. Przed nim leżały trzy przedmioty. Medalion,
Czara i Diadem. Syriuszowi zdawało się, że już gdzieś je widział. Mężczyzna
mamrotał w kółko to samo zdanie:
„ Brakuje tylko jednego”
Ostatni obraz, który się pokazał to stara, pożółkła kartka
z różnorakimi runami. Wszystkie te sceny były ze sobą powiązane, tylko w jaki
sposób?
- Łapa! – wyrwał go z zamyślenia okrzyk radości Lily. – Ty żyjesz!
Rudowłosa osóbka rzuciła mu się na szyję, gdy tylko usiadł.
- Ciszej, dziecko, nie jesteś na stadionie – upomniała ją
pani Sage, która z dezaprobatą patrzyła liczbę zebranych osób przy łóżku
chorego ucznia.
Przyjaciele roześmiali się. Już dawno nie byli razem, nawet
jeżeli jedno z nich spało. Syriusz uśmiechnął się. James i Dorcas stali objęci w
nogach łóżka, Remus siedział na stołku po jego prawej stronie. Lily usadowiła
się wygodnie obok Łapy, a Rory spała przykryta za Lupinem. Wyglądała tak
niewinnie i rozczulająco. Zasługiwała na szczęście, a jeżeli Syriusz nie był w
stanie jej go zapewnić, to powinien dać
jej odejść.
~*~
Gdy przyjaciele byli obok, czas płynął znacznie szybciej.
Nawet nie zauważyli, że minęły ponad dwie godziny. Zbliżała się osiemnasta
trzydzieści, a Rory dalej spała. Wszyscy wpatrywali się w nią wyczekująco. Dorcas
podeszła do przyjaciółki i dotknęła jej ramienia.
- Rory zaraz masz randkę z Theo.
- Syriusz, się obudził? – zapytała zaspana Gryfonka.
Blondynka usiadła i spojrzała na Blacka. Na jej twarzy pojawiła się ulga i radość. Jej przyjaciel oprzytomniał. Nic innego nie
miało znaczenia.
- Łapa…
- Mała idź.
Syriusz musiał odwrócić wzrok od Bellefleur. Inaczej wziąłby
ją w ramiona i już więcej nie wypuścił. Ciągle powtarzał sobie w myślach, że
ona zasługuje na szczęście, a on nie jest w stanie jej go dać.
- Ro idź.
Dopiero za drugim razem blondynka zrozumiała, co chciał jej
przekazać. Osłupiała dziewczyna wstała z łóżka i ruszyła w stronę wyjścia. Uroniła jedną łzę,
ale od razu podniosła wysoko głowę. Jeżeli Syriusz nie chciał jej widzieć, to
zejdzie mu z drogi. Tyle razy dawała mu szansę, a on za każdym razem je marnował.
Lily popatrzyła z wyrzutem na młodego Blacka i pobiegła za
przyjaciółką. Remus, Dorcas i James z osłupieniem patrzyli na całe zajście, a
Syriusz w głowie ciągle powtarzał jedno zdanie, niczym modlitwę do Boga, o
którym nawet nie słyszał.
„ Pozwól jej odejść ”
~*~
Kładąc się spać, każdy analizuje wszystkie wydarzenia z
danego dnia. Zastanawia się, co mógł zrobić lepiej albo chciałby zapamiętać
jakąś chwilę na zawsze bądź już nigdy o niej nie pomyśleć.
Tej nocy Rory zasypiała z uśmiechem na ustach. Theo
przygotował piknik w jednej z opuszczonych sal w Hogwarcie. Spędzili przyjemnie
czas na rozmowach, śmianiu się, łaskotaniu i przytulaniu. Odprowadził ją pod portret
i dopiero wtedy pocałował.
Syriusz usnął z przekonaniem, że zrobił dobrą rzecz. Będzie
musiał zdusić w sobie uczucie do Rory i znowu stać się jej przyjacielem.
Najlepszym rozwiązaniem w tym wypadku będzie wrócenie do starych nawyków.
Słynny kobieciarz Hogwartu wraca z emerytury.
Dorcas i James usnęli myśląc o sobie nawzajem. Lily dała
się ponieść emocjom i pogrążyła się we śnie, przytulając do siebie zielony
sweter z emblematem Slytherinu. Remus od nowa prowadził walkę z samym sobą.
Jedna, mała cząstka jego świadomości chciała się dowiedzieć kim jest jego
ojciec, ale próbował zdusić to pragnienie. Nawet nie zorientował się gdy
zasnął.
Setki snów i marzeń uczniów Hogwartu wzlatywało do gwiazd.
Jedne z nich były infantylne, inne zaś bardziej autentyczne. Jednak w żadnym z
nich nie pojawiało się to, co miało nadejść. Nikt nie spodziewał się, że piekło
przeniesie się na ziemię, a przemoc i bezprawie rozpoczną swoją brutalna
politykę.